Beata Pawlikowska: Blondynka na Zanzibarze

Kolejna książeczka Beaty Pawlikowskiej, która nie zachwyca. Mam wrażenie, że autorka znalazła niezły sposób na książkowy biznes – wydać 12 pozycji rocznie, napisanie jednej zajmuje pewnie ze 3 dni, do tego promocja potężnego wydawnictwa, sprzedaż po cenie zdecydowanie nieadekwatnej do jakości i wszystko się kręci. I będzie się kręciło, chociażby dzięki samemu nazwisku. Szkoda tylko, że zamiast fajnych książek mamy nieciekawą produkcję taśmową, bo przy tak dużym doświadczeniu podróżniczym Beatę Pawlikowską stać byłoby na dużo więcej.

Pawlikowska - Blondynka na Zanzibarze

Ale jest jak jest. Książka pożyczona, więc nawet nie żałuję wydanej kasy. Oczywiście czyta się ją błyskawicznie, bo tekstu za wiele nie ma, sporo obrazków autorstwa Beaty Pawlikowskiej i zdjęć, podpisy pod którymi są powtórzeniem treści książki. I co tam w środku siedzi?

Już na jednej z pierwszych stron czytam o słoniach. Nie, nie – nie ma słoni na Zanzibarze, ale po Blondynce na Sri Lance połączenie słoń – Beata Pawlikowska zapala u mnie czerwone światełko. Pawlikowska tłumaczy bowiem, skąd przy zanzibarskich drzwiach kolce. Modę przywieźli ze sobą Hindusi, dla których takie właśnie kolce były jedyną obroną przed złodziejami. Ci ostatni wykorzystywali bowiem słonie do taranowania wrót, a kolce sprawiające zwierzętom ból, skutecznie je odstraszały. Aż ktoś kiedyś pomiędzy słoniem a bramą postawił wielbłąda, ukłuł słonia igłą, a biedny zwierz ze strachu naparł na wrota. Kolców się nie przestraszył, bo miękkie ciało wielbłąda, które pod ciężarem słonia nadziało się na nie, zamortyzowało ukłucie i słoń go nie poczuł. Przeczytałam historię i zamyśliłam się. Czemu podróżniczka nie potępiła niecnych praktyk? Czemuż nie zapłakała rzewnie nad losem biednego słonia, któremu wbito w zad wielką igłę? O jeszcze biedniejszym wielbłądzie nie wspominając.

Dalej Beata Pawlikowska chwali się w książce wiedzą muzyczną, bo przecież to na Zanzibarze urodził się znany wszystkim Freddie Mercury. Zastanowił mnie fragment o tym, jak to Freddie zakładał kolejne kapele, wymyślając im coraz to bardziej osobliwe nazwy. Najpierw był Ibex, czyli Koziorożec alpejski, potem Wrak statku (Wreckage), aż wreszcie Morze kwaśnego mleka (Sour milk sea). Koledzy muzycy nie oponowali.

Chwila poszukiwań i już mam. Do istniejącego już zespołu Ibex Freddie dołączył, nie można więc powiedzieć, że go założył. Ibex zmienił nazwę na Wreckage pod wpływem Mercurego, ale koledzy byli temu przeciwni. Przekonał ich do tego podstępem, dzwoniąc do każdego z nich i mówiąc, że pozostali się zgodzili. Z Sour Milk Sea było podobnie jak z Ibexem – Freddie dołączył do już istniejącej kapeli odpowiadając na ogłoszenie o poszukiwaniu wokalisty. Nie mógł więc nasz wokalista wymyślić owej osobliwej nazwy. Znalezienie tych informacji zajęło mi kilka minut.

Czytam dalej i… chwila grozy. Autorka na przekór wszystkim rozsądnym radom o unikaniu surowych owoców i ulicznych budek z przekąskami zjada… dwa kawałki ananasa! Przeszył mnie dreszcz. Jak można być tak nieodpowiedzialnym? Tak ryzykować? Ach, ta adrenalina. Zatruje się, czy nie…? Ok, koniec żartów. Może dla Beaty Pawlikowskiej jedzenie na ulicznych straganach to coś wyjątkowego? Moim zdaniem jest to jedna z największych przyjemności w podróży. Owoce, przydrożne budki z tanimi, prostymi potrawami to jest to. Knajpki, które nasz Sanepid zamknąłby od razu i kazał spalić, pełne miejscowych gwarantują nie tylko doznania smakowe, ale są też według mnie bezpieczniejsze, niż turystyczne restauracje z białymi obrusami.

W końcu doszłam do niewolnictwa. Niewolnicy jak duchy przewijają się przez całą książkę, pojawiają i znikają, ale w pewnym momencie dostajemy całą historię wyłapywania i handlu nimi. Konkluzja, słuszna zresztą, jest taka, że na świecie nadal żyją niewolnicy, osoby zmuszane do niewolniczej pracy, sprzedawane i kupowane jako żywy towar. Takich ludzi jest ponad 20 milionów na świecie. A dokładniej – 27 milionów. A jeszcze dokładniej – 29 milionów. Te dwie liczby na kolejnych stronach podaje autorka. Zastanawiam się, czy to błąd w druku, bo nigdzie ma źródła 27 milionów, a 29 to dane organizacji Free the Slaves. I nie chodzi tu o samą liczbę, bo nawet dane ONZ różnią się (od niecałych 13 milionów wg. Międzynarodowej Organizacji Pracy po 27 milionów podawane przez ONZ w UN Chronicle), ale o konsekwencję. Jeśli najpierw czytam 27, a potem 29 to się zastanawiam, które dane są właściwe, czy może jednak powinnam w tym momencie wyciągnąć średnią?

O tym, że na jednej z ostatnich kart książeczki autorka odkrywa przed czytelnikami tajemnicę szczęścia, to już nawet nie mam ochoty pisać. Prawdę absolutną. Autorko – może i Twój sposób na życie przynosi Ci szczęście, ale nie czyni Cię najlepszym człowiekiem na świecie. Są ludzie inni od Ciebie, którym szczęście przynosi coś innego, niż Tobie. Nie masz monopolu na prawdę absolutną!

Do książki, po doświadczeniach z Blondynką na Sri Lance podeszłam nie oczekując niczego spektakularnego, więc się nie rozczarowałam. Przynajmniej jeśli chodzi o treść. Bo tym razem naprawdę rozczarowały mnie zdjęcia. Ciemne, smutne, jakby zupełnie przypadkowe. Nie pokazują piękna Zanzibaru. Ba, nie pokazują też brzydoty Zanzibaru – bo nie widać na nich prawie nic. Nie podobają mi się po prostu.

A na koniec, po lekturze książki dochodzę do wniosku, że jestem jakaś nieczuła. Bo jak pierwszy raz w życiu zobaczyłam gałkę muszkatołową to nie sapnęłam z zachwytu. Chyba jest ze mną coś nie tak :)

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

23 komentarze

  1. Ajka pisze:

    Tak jak pisałam już przy recenzji książki o Sri Lance – z części o Zanzibarze wyniosłam jedynie smutne wspomnienie niewolnictwa wszechobecnego na całym świecie. A z Freddy’m i zespołami – nieźle, mi się nie chciało tego weryfikować. Kwestia PRAWDY ABSOLUTNEJ w wydaniu Pawlikowskiej jest rażąca zarówno w jej książkach jak też audycjach radiowych. Bardzo nie lubię sposobu w jaki ją przekazuje, ponieważ z automatu włącza mi się przez chwilę lampka OJEJ COŚ ZE MNĄ NIE TAK BO NIE GADAM Z LAMĄ, ale po chwili przychodzi krótkie A DAJ MI SPOKÓJ. Ale fakt jest taki, że po tej seryjce, straciłam do niej resztki sympatii

  2. Ewa pisze:

    Nie gadasz z lamą? To naprawdę coś z Tobą nie w porządku ;P

  3. Ania pisze:

    UUUAAA!:)
    Ależ Ci ta pani musiała zajść za skórę, żeby dostać taki tekst:) Bo sama książka chyba aż taka zła nie jest…

    Nie wiem, czy to była jakaś telepatia, ale akurat wczoraj wychodząc na metro chwyciłam “Blondynkę na Zanzibarze”. Przeczytałam ją dość powierzchownie w grudniu,więc zachciało mi się do niej wrócić. A tu dziś rano…Twój opis:)

    Nie zgadzam się, że za 13 złotych powinniśmy oczekiwać więcej. Teksty są dobre, opisy plastyczne, czyta się lekko i przyjemnie. Nie wieje nudą jak z Wikipedii, można Zanzibar poczuć, powąchać i posmakować. Trudno jednak, żeby za taką cenę oferować 300 stron:)

    Nie mam też wrażenia, że jej teksty są jakieś takie moralizatorskie. A że w pewnym momencie pisze o “tajemnicy szczęścia”? Hmmm…tak poetycko pewnie miało być.

    Czy ja wiem, czy ona jest tak nachalna z tym przekonywaniem, że tylko za jej sposobem będziemy szczęśliwi? Wydaje mi się, że ot, kończąc dziennik z podróży, napadła ją melancholia i stwierdziła to, co stwierdziła:)

    Nie pisze “zrób”, “tylko tak”, “musisz”…Pisze raczej o sobie. A że cała książka jest dość osobista, myślę, że mogła sobie pozwolić na takie teksty. Osobiście mniej spodobał mi się ten wątek o śnie i masce hebanowej. Nie wiem jak było, ale sprawiał wrażenie lekko naciąganego.

    Nie zgadzam się też z Twoim komentarzem o świeżych produktach, tym bardziej że przedstawiłaś tylko połowę jej wypowiedzi na ten temat:) Owszem, tak jak cytujesz, “wbrew mądrym radom”, chwyciła za tego nieszczęsnego ananasa ale…zaraz potem dodała: “Egzotyczne owoce dojrzałe w tropikalnym słońcu i pełne aromatycznego soku, to jedna z największych przyjemności podróżowania. Nigdy ich sobie nie odmawiam”.
    A “mądre rady” tego typu pojawiają się często, bo w końcu co kontynent to inna flora bakteryjna i w samym Egipcie można rozłozyć się ze skrętami jelit po Coca Coli z kostkami lodu zrobionymi z kranówki i nie widzę powodu, żeby do nich nie miała nawiązywać:)

    Suma sumarum, seria “Blondynka..” nie powala może na kolana, ale nie jest chyba aż tak zła. O Tanzanii pewnie nie kupię, bo mnie tam nie ciągnie, ale o Wyspie Wielkanocnej już tak. A najlepiej niech już WC napisze coś nowego, bo wteeedy jest “podróżniczo literacka uczta”:)

    Pozdrawiam i czekam na kolejne recenzje!:)

  4. Ewa pisze:

    Ania, widzisz, właśnie moim zdaniem jest – oczywiście jednym się może podobać, a innym nie, a mi akurat zupełnie nie podchodzi. Ok, coś tam się można z nich dowiedzieć, ale po zweryfikowaniu kilku rzeczy ze Sri Lanki (poprzednia książeczka) i chociażby Freddiego Mercurego z tej możesz się zastanawiać, na ile prawdziwe są pozostałe rzeczy. U mnie autor ma kredyt zaufania, ale jak kilka razy znajdę coś, co jest nie tak, to wtedy trudno uniknąć podejrzeń, że inne rzeczy też mogą nie być do końca takie, jak pisze Pawlikowska.

    Nie chcę 300 stron za 13 zł. Ale proszę, tutaj mamy 100 stron (wow!) wielkości 1/2-1/3 normalnej strony książkowej, do tego co 4 stronę zajmuje nic nie wnoszący rysunek z podpisem wyjętym z tekstu no i ok, 1/3 to zdjęcia, przydają się, ale akurat w Zanzibarze zupełnie mi się nie podobają. Wiem, narzekam :) Ale to się naprawdę czyta w niecałe pół godziny. Fajniej, z mojego punktu widzenia, wydać 35 zł na książkę, która mi chociaż wystarczy na kilka wieczorów.

    Co do owoców to to było bardziej na zasadzie, że ruszyło mnie to zdanie – odniosłam wrażenie, że Beata robi z siebie wielką bohaterkę. Na zasadzie “Nie słucham mądrych rad i głosu rozsądku, tylko wsuwam te ananasy”. Kurka, chodzi o to, że w podróży to nie jest nic wyjątkowego, że próbujesz lokalnych dań, owoców, napojów. Kuchnia to ogromna część kultury danego kraju. A ona robi ze zjedzenia ananasa wielką rzecz.

    Prawda absolutna – to każdy może odczytywać jak chce oczywiście. Ja mam akurat takie wrażenie, poparte jeszcze innymi doświadczeniami (rozmowa z Beatą Pawlikowską była miła tylko do momentu, kiedy się z nią zgadzałam, jak wyraziłam odmienne zdanie to od razu się napuszyła i ucięła, że ona swoje wie i koniec…)

    Jest jeszcze jedna rzecz, która mi nie do końca leży w jej książkach – taka, że ona dużo bardziej skupia się w nich na sobie, niż na otoczeniu. Ogólnie więc po tak doświadczonej podróżniczce po prostu spodziewałabym się duuuużo więcej. Muszę kiedyś wrócić do jej starych książek o Amazonii, pamiętam, że nie miałam do nich tak negatywnego stosunku :)

  5. Ajka pisze:

    Ja akurat lubię te jej rysunki, w sumie najbardziej z całych książeczek :P To zawsze w niej lubiłam i to się nie zmieniło. Mam jednak odmienne zdanie od Ani, może dlatego, że przeczytałam wszystkie te maleństwa. O ile 13zł nie jest kwotą zawrotną to ponad 100zł za 200 stron miniaturowego tekstu (w totalu) to już za wiele. No i niestety do niedawna słuchałam jej w radiu, bo z zasady leci u mnie ZETka, ale od jakiegoś czasu nie jestem już w stanie.

    • Marlena pisze:

      Ajka- zdecydowanie się z Tobą zgadzam.Kiedyś naprawdę Pani Pawlikowska potrafiła pisać, teraz mam wrażenie, jak większość wypowiadających się tutaj, że bardziej Pani BP zależy na zarobieniu pieniędzy niż tym co znajduje się w jej książkach. A wypowiadanie się w tonie, że znam odpowiedź na wszystkie pytania, jak również lekarstwo na wszystkie dolegliwości to gruba przesada. Nie wiem co się stało, ale kiedyś naprawdę Pisała, teraz to wykorzystuje swoją popularność i skrobie coś tam;) Rysunki fajne, ale dlaczego aż tyle? Poza tym również, tak jak Ty, wyłączam Zetkę jak słyszę jej audycję:)

  6. Ewa pisze:

    Rysunki byłyby ok, jakby nie zajmowały tyle miejsca. Irytuje mnie co nieco kiedy mam na całej stronie maleńki rysuneczek i podpis wyjęty z tekstu. Mam wrażenie, że to momentami takie “zapchajstrony” – zapełniacze miejsca :|

  7. Anonim pisze:

    Na temat twojego tekstu Ewo tylko jedno słowo komentarza : zazdrość! Beata Pawlikowska pisze świetnie i proszę cię, nie psuj innym ludziom prawdziwej opinii o niej, tylko dlatego, że ty nie masz tak fascynującego życia jak ona. Nie piszę tego, żeby cię obrazić, wybacz mi, jeżeli to tak zabrzmiało, aczkolwiek twój tekst jest niesprawiedliwy, krzywdzący i zadziwiająco jednostronny. Poza tym jeżeli czytałaś więcej, niż jedną książkę Pawlikowskiej powinnaś wiedzieć o niej samej znacznie więcej. Jest osobą specyficzną, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że potrafi przekazać prawdziwe emocje z wyprawy, tak, że czujemy się, jakbyśmy tam z nią byli. Przynajmniej na mnie to tak działa, a z tego co wiem to nie jestem jedyny. Piszesz, że spotkałaś się i miałaś okazję rozmawiać z panią Beatą, więc chyba była to kłótnia, ponieważ szybka analiza psychologiczna mówi, że jesteś po prostu zdenerwowana i wyładowujesz swoje uczucia obrażając ją i jej książkę. Przepraszam, jeżeli ten tekst był w jakikolwiek sposób krzywdzący dla ciebie i liczę na szczerą odpowiedź z twojej strony, Ewo.

  8. Ewa pisze:

    Na temat twojego tekstu Ewo tylko jedno słowo komentarza : zazdrość!

    Pudło, Anonimie. Nie zazdroszczę Beacie Pawlikowskiej pisania słabych książek ;) Choć oczywiście podziwiam ją szczerze za to, że umie zarabiać pieniądze robiąc to, co lubi.

    Beata Pawlikowska pisze świetnie

    To Twoja opinia, ja się z nią nie zgadzam.

    i proszę cię, nie psuj innym ludziom prawdziwej opinii o niej

    Przede wszystkim dziękuję bardzo za uznanie mojego małego blogaska o książkach za opiniotwórczy :) Ja jednak wierzę w ludzi i wierzę w ich umiejętność samodzielnego myślenia. I to, że mi się książka nie podoba nie oznacza, że komuś innemu też się nie będzie podobała. Ale mam prawo wyrazić swoje zdanie, co właśnie zrobiłam w tym tekście.

    tylko dlatego, że ty nie masz tak fascynującego życia jak ona.

    Lubię swoje życie, nudne to ostatnie słowo jakim bym je określiła i nie zamieniłabym się z Beatą Pawlikowską.

    Nie piszę tego, żeby cię obrazić, wybacz mi, jeżeli to tak zabrzmiało

    Nie zabrzmiało tak. Wybacz, ale zabrzmiało momentami nieco zabawnie. Tak jakby Twoja racja była najmojsza, a ja już nie miałabym prawa wyrażać odmiennej opinii.

    aczkolwiek twój tekst jest niesprawiedliwy, krzywdzący i zadziwiająco jednostronny.

    Ależ skąd? Jest zwyczajnie subiektywny, poparty argumentami. Osoby publiczne takie jak Beata Pawlikowska muszą liczyć się z tym, że nie tylko peany na swoją cześć będą słyszeć, ale też słowa krytyki. Szczerze mówiąc sądzę, że sama autorka by się tak tym tekstem nie przejęła, jak Ty, Anonimie.

    A jeżeli odmawiasz mi prawa do oceny i wyrażania własnej opinii tylko dlatego, że jest inna od Twojej, którą jak czuję uważasz za jedyną słuszną, to mi zaczyna to pachnieć cenzurą. Jakie to szczęście, że na swoim blogu mogę jeszcze wyrażać własne zdanie :)

    Poza tym jeżeli czytałaś więcej, niż jedną książkę Pawlikowskiej powinnaś wiedzieć o niej samej znacznie więcej. Jest osobą specyficzną

    Nie interesuje mnie jaką osobą jest Beata Pawlikowska. Jak dla mnie może nawet odgryzać główki małym kurczakom przy pełni księżyca. Mnie obchodzi jakie książki pisze, bo to za nie (najczęściej) płacę :)

    aczkolwiek nie zmienia to faktu, że potrafi przekazać prawdziwe emocje z wyprawy, tak, że czujemy się, jakbyśmy tam z nią byli.

    Wy się tak czujecie, my się tak nie czujemy. Dawniejsze jej książki potrafiły mnie jeszcze chociaż rozbawić, te nawet tego nie potrafią.

    Przynajmniej na mnie to tak działa, a z tego co wiem to nie jestem jedyny.

    Ja też nie jestem jedyną osobą, której się te książki nie podobają. Społeczny dowód słuszności tu nie zadziała :)

    Piszesz, że spotkałaś się i miałaś okazję rozmawiać z panią Beatą, więc chyba była to kłótnia

    Nie było Cię tam. Nie zgaduj. Choć pewnie i tak nie uwierzysz mi, że była to zwykła, spokojna rozmowa.

    ponieważ szybka analiza psychologiczna mówi

    Czy po takiej analizie powinnam się teraz zgłosić do Ciebie na terapię? :)

    jesteś po prostu zdenerwowana i wyładowujesz swoje uczucia

    Daj spokój :) Życie jest zbyt krótkie i zbyt piękne, żeby się denerwować. A tym bardziej z powodu jakiejś książczyny.

    obrażając ją i jej książkę.

    Nie napisałam ani jednego obraźliwego słowa. Chyba, że sama krytyka dzieła obraża autora. ale to już musiałoby znaczyć, że autor jest tak zadufany w sobie, że krytyki nie potrafi przyjąć.

    Przepraszam, jeżeli ten tekst był w jakikolwiek sposób krzywdzący dla ciebie i liczę na szczerą odpowiedź z twojej strony, Ewo.

    Nie był krzywdzący, szczerą odpowiedź masz. Anonimie. :)

  9. artur pisze:

    Książka ma 100 stron, z czego tekstu bez powtórzeń i zdjęć może ze 40. Wycinając niewolnictwo, błędną historię Freddiego Mercury, sen i zakup ramy do obrazu o samym Zanzibarze mamy tekstu w sam raz na jeden dłuższy post na blogu.

    Nie spotkałem się (chyba za mało czytam) z tym, by w książce drukować te same zdjęcia dwukrotnie. Raz w tekście właściwym, a potem na końcu w wersji czarno-białej.

    Nie chcę tu dyskutować o samej treści – dla mnie “książka” jest słaba, chociaż komuś może się podobać. Jednak to zapychanie stron rysunkami na co 4 stronie, kopiowanie podpisów pod zdjęciami tekstami z treści książki, kopie zdjęć na końcu, błędna historia Queen, naprawdę kiepskie foty itd. To wszystko powoduje, że na kolejną się nie skuszę (ta też była prezentem). Dla mnie to przedsięwzięcie obliczone na zysk (co samo w sobie nie jest wcale złe) ale wykonane bez polotu, bez szacunku dla czytającego, oszukujące objętością stu stron, na które autorka (być może wydawnictwo) rozciągnęła kilka luźnych uwag o Zanzibarze.

  10. Anonim pisze:

    Zwykłe czepianie się, nie podoba się to nie musisz czytać proste.

  11. Ewa pisze:

    Nie muszę, ale chcę, bo trudno mieć opinię na temat jakiejś książki nie przeczytawszy jej wcześniej.

    Jednak kolejnych raczej już nie kupię. Raczej, bo jeśli znowu będę się nudzić, albo Beata Pawlikowska napisze książkę o miejscu, w którym też byłam i będę chciała porównać nasze wrażenia, to pewnie przeczytam kolejne dzieło.

  12. crullu pisze:

    ewa, jestem z ciebie dumny.

  13. Ajka pisze:

    Trochę śmieszna dyskusja z Anonimem. Mocne argumenty typu “nie podoba się to nie musisz czytać proste” – otóż, wcale nie takie proste :) Dopóki nie przeczytam nie wiem czy mi się podoba. Przeczytałam i wiem, że mi się nie podoba. Ponieważ kupiłam kilka naraz (mój błąd! mój!) i przeczytałam wszystkie (z ciekawości, bo są idealne długością na jeden przejazd metrem na trasie Młociny-Kabaty) i żadna nie zrobiła na mnie wrażenia większego niż lektura bezpłatnej gazetki CO NOWEGO NA BEMOWIE, cieszę się, że ktoś zechciał ode mnie odkupić cały pakiet i juz nie mieszkamy razem :-)

    Jeśli komuś się podoba, to nie widzę problemu. Szkoda, że Ci którym się podoba widzą problem w tym, że innym może się nie podobać.

  14. A&G pisze:

    Nie czytalem ksiazki, wiec nie wiem jaka jest, ale generalizujac wiele jest takich ksiazek podrozniczych i mysle ze tutaj tez masz racje… Swoja droga to czytajac Twoje wpisy to widac pewien talent. Piszesz duzo i ciekawie + niezle zdjecia. Masz wiec uzasadnione prawo do krytyki. Dzieki za wszelkie informacje na Twoim blogu…
    Z drugiej strony niektorzy sa mniej “plodni” i maja ciezkie pioro, wiec nie jest latwo tworzyc tak wiele i pomijaja szczegoly…

  15. Ania pisze:

    zgadzam sie z twoja recenzja i dodam, ze nawet chochlik drukarski przekrecil nazwe Beit-al-Ajaib. Czytalam niestety ta ksiazke bedac na Zanzibarze (taki prezen na podroz) wiec jakos tym bardziej mnie nie przekonala. Dodatkowo jakosc zdjec po wydruku jakas szaro bura tez byla szokiem w porownaniu z rzeczywistoscia. (p.s. Zanzibar mnie jakos szczegolnie tez nie zachwycil i chyba osobiscie wole plaze Tajlandii i tamtejsza atmosfere) pozdrawiam cieplo A.

  16. darek pisze:

    zajrzałem, przeczytałem i – nareszcie ktoś napisał to, co ja też myślę. Pawlikowska straciła cały mój szacunek za te produkcyjniaki. wie wszystko o psychologii, była wszędzie, zna wszystkie języki i ich naucza. w ogóle jest nie do zdarcia. a na wyprawy jeździ, bo jest bogata na tyle, albo za kasę różnych firm i wydawnictw. nie lubię takich “podróżników”. :(

  17. Ewa pisze:

    Ewa, zgadzam się z Twoją opinią. To samo dotyczy książki Blondynka na safari. Zdjęcie dropa olbrzymiego jest podpisane jako ptak sekretarz;-))) A drzewo ashoka jakodrzewo neem. Należy też wspomnieć o tym, że według autorki słonia, któryjest w furii poznajemy po tym, że jego penis przybiera kolor zielony. Wypytałam wszystkich znajomych kenijskich przewodników i nikt z nich nigdy o tym nie słyszał. Pomyślałam, że pewnie dlatego mówimy ,,zzieleniał ze złości”;-))) Nic dodać, nic ująć. A podejście autorki do złodzieji, którzy włamali się do Jej domu wymaga na pewno głębszej analizy. Ja swoim rozumkiem tego nie
    ogarniam;-) Pozdrawiam:-)

  18. Ewa pisze:

    oczywiście złodziei;-)

    • Ewa pisze:

      Ja w ogóle już nie ogarniam twórczości tej pani, najbardziej załamała mnie jej publikacja o wychodzeniu z depresji. Szkoda słów…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!