Maciek Roszkowski: Pisane słońcem

Dawno nie miałam w ręku tak ciepłej (to słowo będzie się świadomie co chwilę powtarzało w tej recenzji) książki. Ciepłej nie tylko ze względu na treść, ale i na formę. Promienie słońca wręcz biją z kart i okładki. Czytam ją głównie na słonecznej wyspie Kos, ale jeśli ktoś sięgnie po nią w chłodny, pochmurny jesienny wieczór to od razu zrobi mu się cieplej na duszy. Pisane słońcem to książka przyjemna. Nigdy chyba to słowo bardziej mi do recenzji nie pasowało. Przyjemna i ciepła.

Maciek Roszkowski: Pisane słońcem

Zacznę, przewrotnie, od formy. Bo to pierwsze, co rzuca mi się w oczy po wzięciu do ręki miło pachnącej jeszcze farbą drukarską książki. Okładka w ciepłych kolorach. Mamy tu czerwienie, pomarańcze, brązy, beże i żółć. Radosne, słoneczne zdjęcie z przodu. Sama okładka przyjemna w dotyku. Wewnątrz dobrej jakości papier w lekko beżowym, ciepłym kolorze. Ładne zdjęcia. Wszystko dopracowane.

Kiedy już pozachwycałam się formą, czas przejść do treści. Znowu przewrotnie, bo zaczynam od końca. Rzucam okiem na spis rozdziałów i ich tytuły. I już wiem, że nie będzie to zwykła książka podróżnicza typu: Wstałem rano, zwinąłem karimatę i poszedłem wypić piwo na śniadanie. Potem razem z poznanymi wczoraj Anglikami wziąłem taksówkę i pojechałem zwiedzać świątynię. Świątynia była piękna więc wieczorem w tym samym gronie spaliliśmy kilka jointów. Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!

Każdy z rozdziałów można czytać oddzielnie. W dowolnej kolejności, jak nam się podoba. Bo są one zupełnie osobnymi bytami, oscylującymi wokół tematu jakim jest podróżowanie nie tylko po świecie, ale też w głąb siebie. Niektóre to opowiastki o jakimś miejscu, inne to zbiór myśli i impresji, jeszcze inne to osobiste wyznania autora. Ja – tym razem tradycyjnie – zaczynam od początku i po kolei.

Przez pierwsze kilkanaście stron czyta się przyjemnie. Lekko, choć autor zmusza czasem do myślenia. A jak ja bym się czuła, a co bym zrobiła, a do czego ja jestem przyzwyczajona? Maciek pisze w poetycki sposób, czasem trafiają się zgrzyty stylistyczne, ale nie przeszkadzają mi one w ogólnym odbiorze książki. Jest metafizycznie, duchowo, mistycznie, metaforycznie. Oczami wyobraźni widzę trawy szumiące na stepie, zachody i wschody słońca, lecę nad bezkresną pustynią spaloną promieniami naszej najbliższej gwiazdy i nagle… bum!

Nastrój pryska jak balon przebity szpilką. Laski z biustami na wierzchu walą mnie obuchem po głowie. Maciek nagle i niespodziewanie zmienia styl na awanturnicko-przygodowo-prześmiewczy. Tak mi te laski z jego tekstu zupełnie nie pasują do nastroju, jaki wytworzył na początku książki, że na kilka dni odkładam ją na półkę i nie mogę się znowu zabrać za czytanie.

Kiedy w końcu się przełamuję docieram do tekstu o bazarach. Sama uwielbiam targi, targowiska, markety, ten chaos, feerię barw, zapachów, smaków. Rozumiem więc doskonale zachwyt autora. Znowu robi mi się ciepło, przyjemnie, uśmiecham się na wspomnienie własnych bazarowych eskapad. I znowu… razem z autorem wdeptuję w Indiach w krowią kupę. Maćku, czemu mi to robisz?

Takich momentów w książce jest kilka, co sprawia, że jest ona dość nierówna. Tu jest fajnie, miło, słonecznie, przyjemnie, poezja, podróż do wnętrza siebie, odkrywanie, romantyzm, gwiazdy, otwieranie się przed ludźmi, zachwyt nad inną kulturą i nagle bęc! Zostajemy sprowadzeni do poziomu ulicznego rynsztoku. I potem trzeba się z tej kanalizacji wygrzebywać i znowu szukać słońca. Czy to tak miało być?

Na koniec muszę odnieść się jeszcze do ostatniego rozdziału książki. Porzućmy biura podróży, bo one zabierają nas do nieprawdziwego świata! Przestańmy mieszkać w hostelach, bo to są turystyczne getta! W pociągach kupujmy bilety najniższej klasy bo tak jeżdżą miejscowi! Tak mniej więcej odebrałam przesłanie zakończenia książki i przyznam, że nie zgadzam się z nim absolutnie.

Czy jeżeli pojechałam na Cypr z biurem podróży to znaczy, że nie poznałam prawdziwego Cypru? Przecież jadłam w lokalnych knajpkach, rozmawiałam z Cypryjczykami, zwiedzałam miejsca, o których niewiele osób wie. Czy jeśli w Kenii jechałam z Mombasy do Nairobi klimatyzowanym autobusem zamiast rozwalającym się rzęchem to znaczy, że izolowałam się od miejscowych? A jeśli w tym autobusie poza mną byli sami Kenijczycy? Nie ma jednego przepisu na poznawanie świata. Ludzie są różni, mają różne granice tego, co mogą i chcą robić, i różne pomysły na podróżowanie i spędzanie wolnego czasu. Prawdziwych podróżników nie ma wielu na świecie. Większość z nas jest po prostu turystami.

A wracając do książki, już tak w ramach podsumowania – pomijając biusty i krowie kupy lektura jest przyjemna, odprężająca i pobudzająca wyobraźnię. Szczególnie to ostatnie jest dla mnie ważne. Bo podróże w wyobraźni tez mogą dostarczać wielu ciekawych doświadczeń.

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

14 komentarzy

  1. Bardzo dziękuję Ewo za tę recenzję. Cieszę się, że książka ci się podobała pomimo zgrzytów. Starałem się stworzyć coś wartościowego. Każda twoja uwaga, pozytywna czy negatywna, jest na wagę złota, bo pozwoli mi w przyszłości stworzyć coś jeszcze lepszego.
    Jeśli ktoś by chciał sprawdzić, w jakim stylu piszę, odsyłam do jednego z rozdziałów “Pisanego słońcem”. Dotyczy on Iranu i jest zatytułowany “Płonący ogień w sercu”:

    http://www.nowyfolder.com/fragment-ksiazki-plonacy-ogien-w-sercu/

    pozdrawiam wszystkich ciepło
    Maciek Roszkowski, autor książki

  2. Marta pisze:

    Pomimo tych “zgrzytów” chętnie sięgnę kiedyś po książkę “Pisane słońcem” :) Zachęca mnie szczególnie to, co napisałaś o połączeniu opisów miejsc z przemyślaniami własnymi albo osobistymi wyznaniami autora. Cenię sobie taki styl, gdyż uważam, że w podróżowaniu chodzi w dużym stopniu właśnie o wnikanie w głąb siebie, a nie tylko poznawanie świata.
    Pozdrawiam!

    • W takim razie do zobaczenia kiedyś za pomocą książki :)

      A co do podróżowania, to według mnie wnikanie w głąb siebie i poznawanie zewnętrznego świata, to dwie strony tego samego. Poznając innych ludzi dowiaduję się także sporo o samym sobie, o możliwościach jakie ja jako przedstawiciel gatunku homo sapiens posiadam. Przecież taki Tajwańczyk, Japonka czy mieszkaniec dżungli rodzi się niemal z dokładnie takim samym ciałem co ja i tylko inne warunki kulturowe czy przyrodnicze w jakich nam przyszło żyć spowodowały, że się różnimy.

      Z drugiej strony obserwując samego siebie, uczę się tego, jacy są ini. Gdybym nigdy nie doświadczył bólu głowy nie zrozumiałbym do końca czym on jest. Na tej samej zasadzie wgląd w siebie daje empatię i zrozumienie świata innych ludzi.

      W moim wypadku sprawa sięga jeszcze dalej. W mistykę. Kiedy angażuję się całym sobą w relację z ludźmi czy otoczeniem, w pewnym momencie znikam, jak i przestrzeń wokół znika. Jak piszę w “Pisanym słońcem” „Miewam czasem takie momenty w życiu, kiedy czuję się tak nieważnym i nieznaczącym istnieniem, że świat wokół pochłania mnie bez reszty. Zatracam siebie w tym, co jest, w tym, co mnie otacza. Właściwie to w tym momencie nie ma mnie ani świata wokół. Tak naprawdę nie ma też żadnego pokawałkowanego momentu. Jest tylko tak, jak właśnie jest.”

      pozdrawiam i życzę wszystkiego co dobre :)

  3. Bardzo intrygująca recenzja, chyba sięgnę po tę książkę. Oprócz Twojej opinii na temat książki zaciekawił mnie styl autora, musi być naprawdę interesujący. Uważam, że autorowi nie o to chodziło z tym porzucaniem biur podróży, może uważa, że biura organizują tylko typowe wyjazdy wypoczynkowe, które ograniczają się tylko do największych atrakcji danego regionu przez co nie można jakby to powiedzieć.. zauważyć drugiej strony medalu danego miejsca.

  4. Danuta pisze:

    Ah, bede musiala nadrobic zaleglosci w lekturze polskich ksiazek, kiedy wroce do Polski:) A te kupilabym pewnie dla samej okladki:)

  5. Maciek pisze:

    A czy Indie bez krowiej kupy nie są trochę jak laska bez biustu ? ;)

    No ale dość już tej filozofii. Książki nie czytałem, nie znam więc jej zakończenia ale rzeczywiście odsądzanie podróży zorganizowanych lub podróży w nieco lepszym standardzie od czci i wiary to modna praktyka, choć niesprawiedliwa.

    • Hej mój imienniku. Tu twój imiennik :)

      W tekście kończącym książkę starałem się nie odsądzać podróży zorganizowanych od czci i wiary. Według mnie zadałem tam raczej pytania, na ile taka podróż ma wspólnego ze słówkiem być, na ile oprócz wiedzy pojęciowej dostarczanej przez kontakt z zabytkami i przewodnikiem, daje taka podróż wiedzę bezpośrednią, jaką zdobywa się poprzez kontakt z obcą kulturą, a przede wszystkim ludźmi tam mieszkającymi. Starałem się pobudzić do refleksji, zastanowienia. Zresztą pisząc swoją książkę postawiłem sobie za cel bardziej operować pytaniami, refleksjami (a one zawsze mają coś wspólnego ze znakiem ?), nastrojami czy pobudzać wyobraźnię u czytelnika czy czytelniczki niż wydawać sądy, opinie. Kategorycznie i stanowczo. Sądząc po recenzjach “Pisanego słońcem” jakie znalazły się w internecie udało mi się to chyba całkiem nieźle.

      Ponadto moim celem w ostatnim rozdziale było ukazanie swojego podejścia do podróżowania na podstawie własnego doświadczenia. I wysnucie z tego jakichś wniosków jak podróżować aby wejść w głębszy kontakt z miejscem w którym się przebywa, ludźmi tam żyjącymi a także z samym sobą. Oczywiście każdy może do sprawy podejść inaczej, mieć inne wnioski ze swoich podróży. Ja dzielę się z czytelnikiem własnymi. Uznałem, że komuś mogą się przydać, ale z drugiej strony napisałem, że “można z nich skorzystać lub pomyśleć, że się wymądrzam, i pozostać przy swoim”.

      • Maciek pisze:

        Maciek, tak jak wspomniałem, książki nie czytałem więc nie piję do Ciebie i jej tylko raczej do całej tej mody na stawianie “prawdziwych, wartościowych podróży” w kontrze do “turystyki”. Tym bardziej, że często ci “prawdziwi podróżnicy” najbardziej dumni są z tego, że gdzieś nie pojechali (bo to miejsce “turystyczne”) lub za coś mniej/wcale nie zapłacili. A jeśli ktoś zapłaci więcej, chociażby za przedział lepszej klasy w pociągu, to nie zobaczy “prawdy o danym miejscu”. Tymczasem prawda o danym miejscu nie ogranicza się tylko do tego co oglądać można w trzeciej klasie, dla pełni prawdy warto też przejechać się klasą pierwszą. Tam też można spotkać lokalsów, tylko tych, których stać na pierwszą klasę. Oni też są prawdziwi i paradoksalnie to od nich często można się wiele (więcej?) dowiedzieć, choćby dlatego, że idzie się z nimi dogadać po angielsku.

  6. Made in China pisze:

    Sam nie zaglądam do biur podróży, ale trochę rozumiem ludzi, którzy z nimi jeżdzą- lepiej z nimi niz wcale. Może czuje się jeden z drugim niepewnie na myśl o samodzielnym wyjeździe do Indii. Niech więc pojadą pierwszy raz w zorganizowanej grupie, może ‘poczują blues’a’ i stwierdzą że jednak to nie takie skomplikowane i następnym razem wybiorą się bez biura…
    pzdr

  7. Małgorzata pisze:

    zaintrygowała mnie Twoja recenzja.. to chyba na korzyść bo z pewnością sięgnę po ta książkę:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!