Malindi kenijskie, arabskie, portugalskie, brytyjskie, włoskie…

– Ciao bella! Gdzie idziesz? Może chcesz wybrać się na przejażdżkę łódką? Mam dla ciebie ładnego chłopaka, tanio! Chodź, zobacz moje pamiątki, tylko popatrz, tanio! Bella! – wystarczy, że zrobię krok na plażę poza teren hotelu, a już obstępuje mnie grupa beachboysów, połowa z których zagaduje mnie po włosku. Malindi to od lat ulubione miejsce wypoczynku Włochów, a z moimi długimi, brązowymi włosami i ciemną karnacją można mnie pomylić z Włoszką. Dlatego w całym tym harmidrze połowy rzeczy nie rozumiem. Nie przejmuję się tym, bo nie szukam ani krótkiej przygody z ładnym chłopakiem, ani wycieczki łódką, więc pewnym krokiem omijam natarczywych sprzedawców nie zatrzymując się i ignorując ich zaczepki. To jedyny sposób, by się ich pozbyć, szczególnie gdy chcę w spokoju iść na spacer. Moim celem jest stojąca nieopodal kolumna Vasco da Gamy czyli jeden z najważniejszych zabytków w okolicy.

Plaża w Malindi

W 1498 roku na zlecenie portugalskiego króla Manuela I Vasco da Gama wraz z niewielką flotą czterech statków udał się na poszukiwanie drogi morskiej do Indii. Załoga składała się ze stu siedemdziesięciu osób, w tym trzech tłumaczy języka arabskiego i afrykańskich języków bantu. Statki przewoziły również dwa filary z herbem Portugalii, które miały być użyte do oznaczenia nowych odwiedzonych przez da Gamę ziem. 13 kwietnia statki przybyły do wybrzeży Afryki Wschodniej na wysokości Malindi, po tym jak kilka dni wcześniej odwiedziły Mombasę.

Kolumna Vasco da Gamy

Wędrówka po piasku ze słońcem za plecami sprawia mi dużą przyjemność, jednak po niecałych trzydziestu minutach dochodzę do miejsca, w którym plażę przecina kawałek koralowej skały, na szczycie której usadowiła się niewielka knajpka. Wspinam się po schodach na górę i pytam o dalszą drogę do wieży.
– To tu, prosto – pokazuje jeden z beachboysów. Chodź, bella, zaprowadzę cię.
– Dzięki, pójdę sama. Dziękuję! – odpowiadam. Nie chcę przewodnika, który za chwilę będzie mnie namawiał na kupno różnych rzeczy a na koniec będzie oczekiwał opłaty za krotki spacer i wskazanie drogi. Idę dalej sama, przed siebie, do głównej drogi i skręcam w prawo. To musi być gdzieś tu, myślę sobie przywołując w myślach mapę okolicy. Pudło! Kilka kroków dalej po drugiej stronie ulicy zauważam małą portugalską kaplicę.

Portugalska kapliczka

Jedna z najstarszych w Afryce wschodniej chrześcijańskich świątyń to tak naprawdę niepozorna, bielona chatka kryta makuti czyli liśćmi palmowymi i przekrzywionym, drewnianym krzyżem przyczepionym na samej górze. Wybudowali ją tu oczywiście Portugalczycy w XV wieku. Do dziś otacza ja niewielki cmentarz, na którym w 1542 roku podróżujący morzem do Indii misjonarz św. Franciszek Ksawery pochował dwóch marynarzy, a w czasach kolonialnych złożono szczątki kilku Brytyjczyków. Wśród pozostałości nagrobków panoszą się krzaki i chwasty. Kiedy tak kręcę się po ścieżce, ni stąd ni zowąd zjawia się człowiek z kluczem do kapliczki i zaprasza mnie do środka.

Wewnątrz panuje półmrok i okropny zaduch. Momentalnie robię się mokra od potu, czuję, jak spływa mi po plecach i skroni. Duncan, opiekun tego miejsca, w skrócie opowiada mi jego historię. Z czasów portugalskich do dzisiaj przetrwały jedynie mury i ołtarz, wszystko inne – dach, ławki, drzwi i wyposażenie – jest nowe. Sam ołtarz wygląda niczym przyklejony do wschodniej ściany. Duncan tłumaczy, że w tamtej epoce duchowny odprawiający mszę stał tyłem do oddających się modlitwie wiernych. Wskazuje też na jedyne okno kapliczki, malutkie, zwężające się ku zewnętrzu niczym w murach twierdzy.
– Tak właśnie było – wyjaśnia. – Portugalczycy postawili tę kapliczkę na terenie zamieszkałym przez muzułmanów. Wiadomo, że budziło to sprzeciw. Dochodziło do ataków, a przez to okienko można było skutecznie strzelać do wrogów.

portugalska kapliczka

Wręczając Duncanowi za jego opowieść kilkadziesiąt szylingów pytam o drogę do kolumny Vasco da Gamy. Okazuje się, że po zejściu z plaży powinnam była skręcić w malutką dróżkę prowadząca do budki z biletami. Wracam się więc kawałek. Wstęp kosztuje 500 szylingów i obejmuje nie tylko wieżę, ale też dwa muzea w Malindi. Sama kolumna nie robi oszałamiającego wrażenia, ot biały filar ustawiony na brzegu morza, na koralowej podstawie. Na szczycie znajduje się niewielki krzyż i herb Portugalii. Vasco da Gama postawił ją nieopodal pałacu szejka Malindi, jednak chrześcijańska konotacja przeszkadzała muzułmanom, którzy doprowadzili do jej usunięcia. W XVI wieku, pod naciskami Portugalczyków, kolumnę ustawiono nad samym morzem, na klifie, gdzie stoi do dzisiaj.

Kolumna Vasco da Gamy

Dochodząc do wieży zauważam grupkę uczniów, którzy przyszli tu na lekcję historii. Towarzyszy im pracownik Muzeum Malindi. Czekam aż skończą i znikną za rogiem, by delektować się ciszą i spokojem dookoła monumentu. Przysiadam na jednej z kamiennych ławeczek i nie robię nic. Mogę zupełnie się wyłączyć, słuchając szumu fal i wystawiając twarz w kierunku słońca. I pewnie trwałabym tak jeszcze dłużej, ale otrzeźwia mnie rozbryzgująca się piana morskiej fali. Przypływ! Poziom wody robi się coraz wyższy. Zrywam się z ławeczki i szybkim krokiem wracam na prawie całkowicie zalaną wodą plażę, by zdążyć dojść do hotelu, inaczej czeka mnie niezbyt przyjemny spacer zakurzoną, hałaśliwą drogą. Brodząc po kostki w wodzie pokonuję w kwadrans odcinek, który wcześniej zajął mi pół godziny. Na ostatnim odcinku szybko wymijam beachboysów i dopadam do hotelowego baru przy plaży, niemalże jednym haustem opróżniając półlitrową butelkę wody. Zdążyłam! Po spacerze przychodzi czas na relaks. Zmęczona kładę się spać wcześnie, by następnego dnia wstać na spektakularny wschód słońca…

Wschód słońca w Malindi

Drugiego dnia do miasta jadę samochodem. Objeżdżając starą część Malindi zaczynam zastanawiać się, czy to na pewno byl dobry pomysł, bo znalezienie bezpiecznego miejsca parkingowego graniczy z cudem. W trakcie drugiego okrążenia udaje się! Parkuję przy samym nabrzeżu, naprzeciwko knajpki o nazwie Stary człowiek i morze. To nawiązanie do Ernesta Hemingwaya, który wraz ze swoją żoną Mary odwiedził te okolice w 1934 roku. Pamiątek po jego wizycie nie ma jednak żadnych, poza plotkami, że zamiast łowić ryby spędzał cały czas upijając się do nieprzytomności oraz że związał się z młodą Kenijką i ponoć za przyzwoleniem żony wziął z nią ślub w tradycyjnej uroczystości. Knajpkę I Hemingwaya na razie jednak zostawiam bo tuz za rogiem stoi Dom Kolumn…

Dom Kolumn

Położony naprzeciwko plaży budynek powstał przed 1891 rokiem, ale dokładna data jego powstania jest nieznana. Mieścił się tu między innymi indyjski dom kupiecki, szpital i centrala rybna. W 2004 roku utworzono tu pierwsze Muzeum Malindi. Dzisiaj w dwóch niewielkich salkach prezentowana jest ekspozycja dotycząca tylko jednej tematyki – ryby latimerii, przez długi czas uznaną za wymarłą ponad sześćdziesiąt milionów lat temu, a dzisiaj uznawaną za żywą skamieniałość. Jeden okaz latimerii złowiono kilkanaście lat temu w wodach Oceanu Indyjskiego nieopodal Malindi. Wystawa jest zniszczona i niezbyt interesująca. Ciekawość pcha mnie jeszcze po schodkach na górę, gdzie na pierwszym piętrze znajduję maleńką salkę, na ścianach której wiszą stare zdjęcia okolicy. Popchnięte przez przypadek ciężkie drewniane drzwi otwierają się ze skrzypieniem ukazując jeszcze jeden pokoik, gdzie stoi kilka drewnianych nagrobnych totemów kigango plemienia Mijikenda. Drugie piętro zajmuje niewielka biblioteka.

Dom Kolumn

Właściwe Muzeum Malindi mieści się obecnie kawałek dalej, w dawnym kolonialnym budynku, który służył jako dom brytyjskiego oficera Bella Smitha. Budynek powstał w 1890 roku i przez dłuższy czas służył jako siedziba administracji rządowej w mieście. Niełatwo tu trafić, jeśli nie wie się, jak szukać, bo muzeum nie leży bezpośrednio przy ulicy. Idąc od strony Domu Kolumn trzeba skręcić w prawo przy ogrodzonej restauracji My Way, a zaraz potem w lewo. Mam to zaznaczone na mapie, ale dopiero dzięki wskazówkom opiekuna muzeum latimerii trafiam na miejsce. To kolejne muzeum, do którego wstęp objęty jest tym samym biletem. Z zewnątrz dom prezentuje się bardzo ładnie z pastelowożółtymi ścianami i drewnianymi wykończeniami, stojąc w otoczeniu kwitnących drzew. Niestety skwerek naprzeciwko służy chyba za tymczasowe wysypisko śmieci.

Muzeum Malindi

Gdy zaglądam do środka moim oczom ukazuje się przestronny korytarz z klatką schodową oraz trzy pokoje. Dwa z nich wypełniają zdjęcia i tablice informacyjne na temat Malindi prezentujące historię okolicy, lokalny przemysł, tradycje, zabytki i ważne osobistości. Oprócz tego jedna sala na parterze i dwie na pierwszym piętrze poświęcone są ekspozycjom dotyczącym lokalnych ludów i plemion. Oprócz tablic informacyjnych można tu obejrzeć też kilka eksponatów takich jak tradycyjne ubiory, rekonstrukcje lokalnych domów, naczynia czy ozdoby. Wychodząc na taras na piętrze znajduję wystawę starych zdjęć, reprodukcji i kopii pocztówek pokazujących życie miast kenijskiego wybrzeża za czasów kolonialnych. Są piękne! Spędzam tu chyba najwięcej czasu z całego tego muzeum.

Muzeum Malindi

Z muzeum wracam w kierunku plaży by zajrzeć do meczetu Jumia. Jednak piątek w południe to nie najlepszy moment na odwiedzanie takiego miejsca – w świątyni trwają właśnie piątkowe modlitwy i kazanie. Z wnętrza meczetu dobiega mnie donośna przemowa w suahili, a w kierunku wejścia zmierzają kolejni mężczyźni ubrani w tradycyjne białe szaty kanzu i w charakterystycznych nakryciach głowy zwanych kofia. Postanawiam nie przeszkadzać i wrócić później, a tymczasem wracam do starego człowieka na przepyszne grillowane krewetki. Kiedy kończę obiad i wracam do meczetu, jest on prawie pusty. Jako nie-muzułmanka nie mogę wejść do środka, ale to nie szkodzi – to, co najciekawsze, znajduje się na jego dziedzińcu, gdzie imam wpuszcza mnie z uśmiechem.

Tutaj ostrożnie przechodzę pomiędzy nagrobkami muzułmańskiego cmentarza by rzucić okiem na pozostałości dawniejszego meczetu, którego nazwy nikt już nie pamięta. Mówi się, że kiedyś, zanim wybudowano tu świątynie, w miejscu tym działał targ niewolników. Jednak największą osobliwością są dwa grobowce filarowe, czyli tak naprawdę dwie kamienne kolumny. Z którego wieku pochodzą? Tabliczka w Muzeum Malindi twierdzi, że z szóstego. Źródła internetowe mówią o trzynastym wieku. W jakimś przewodniku znajduję informację, że to wiek szesnasty. Wybudowali je prawdopodobnie przodkowie dzisiejszego ludu Suahili, ale są i tacy, którzy twierdzą, że to dzieło Portugalczyków. Przyglądam im się chwilę, dwóm zakurzonym, brudnym filarom strzelającym ku niebu i ruszam dalej. Ze świata martwych do świata bardzo żywych. Na targ!

Grobowce filarowe na tyłach meczetu Jumia

Naprzeciwko meczetu rozłożył się całkiem spory targ turystyczny, ale uciekam stamtąd gdy tylko wtykam swój nos pomiędzy stoiska. Pełno tu bibelotów, drewnianych figurek, obrazów i wszystkiego, czego potrzebuje turysta. Na pewno to ciekawe miejsce by odwiedzić je w czasie wakacji i zaopatrzyć się w pamiątki, ale ja żadnych nie potrzebuję. Ruszam więc na inny targ zwany Starym Targiem, leżący przy ulicy Uhuru. Pełno tu ludzi, gwarno i tłoczno a mi wydaje się, że jestem jedyna białą. Wszyscy są jednak bardzo przyjaźnie nastawieni, szczególnie kiedy prostym suahili pytam:
– Habari zenu, ninaweza kununua achari hapa? Jak się macie, mogę tu kupić achari?

Stary targ

Achari to suszone mango, a znajomi Kenijczycy twierdzą, że to z Malindi jest najlepsze na całym wybrzeżu. Zaopatruję się więc w trzy paczuszki pociętych w paski, wysuszonych i delikatnie obsypanych cukrem pudrem owoców po 50 szylingów każda. Jest jeszcze wersja z chilli ale ja nie lubię pikantnych przekąsek. Achari smakuje jak skondensowane mango, lekko cierpkie, trochę szczypiące w język, słodkawe i jest bardzo uzależniające! Tym słodkim akcentem kończę krótką wizytę w Malindi, wsiadam do samochodu i wracam do Mombasy… Jeden dzień spokojnie wystarczy, by zwiedzić to miasto.

Achari

Podoba się Wam Malindi? Chcielibyście tu przyjechać? Próbowaliście kiedyś suszonego mango?

Przewodnik po KeniiPrzewodnik po Kenii
Wybierasz się na wakacje do Kenii? W przewodniku, który napisałam, znajdziesz dużo ciekawych informacji o atrakcjach kenijskiego wybrzeża i pomysły na spędzenie czasu na urlopie. Przeczytasz tu także o historii Kenii, wpływach arabskich, portugalskich i brytyjskich oraz o kulturze kenijskich plemion, a także sporo ciekawostek związanych z Kenią! Kliknij tutaj i kup :)

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

29 komentarzy

  1. Aneta Zajac pisze:

    jak byłam w Malindi to regularnie traktowano mnie jak Włoszkę :D Zresztą zjadłam tam najlepsze włoskie lody – lepsze niż w samych Włoszech :)

  2. Marta pisze:

    Bardzo lubię suszone mango, ale jestem przekonana, że to z Malindi musi smakować zupełnie inaczej od tego z europejskich sklepów ;) Chętnie bym spróbowała wersji z chilli!

    • Ewa pisze:

      Wiesz, tutaj w Kenii jest w ogóle tyle rodzajów mango ile w Polsce jabłek, więc pewnie smak też zależy od gatunku :) a przy okazji, wypróbowałam Twoją pastę sardynkową (mama mi zrobiła :D ) – pyszna!!!

      • Marta pisze:

        Wow! No to spróbowałabym chętnie wszystkich gatunków! Super, że wypróbowałaś pastę i cieszę się bardzo, że smakowała :)

        • Ewa pisze:

          Są naprawdę różnorodne w smaku, mniej lub bardziej wyraziste, słodsze lub mniej… ale sama spróbowałam tylko kilka :)

  3. Kamil Białas pisze:

    Wspomniany wschód słońca, rzeczywiście spektakularny! Piękne zdjęcie!

  4. Kamil B pisze:

    No i jako że jestem zoologiem to oczywiście moją uwagę przykuła najbardziej ta fantastyczna mozaika :D Mógłbym mieć taką w domu! ;-)

    • Ewa pisze:

      Ta z rybą? :D Była też sama zakonserwowana ryba, ale w jakimś pojemniku, nie dało się jej dobrze sfotografować. Słoik z rybą też byś chciał mieć w domu? ;)

  5. To jeszcze przede mną, zachęcasz! ;)

  6. Anita pisze:

    Będąc w sąsiadującej z Kenią Tanzanii i należącym do niej Zanzibarze, też za każdym razem słyszałam język włoski :-) Początkowo było to dość zabawne, później robiło się już lekko męcząco :-) Mnie najbardziej zadziwił jednak fakt, że teren należący do danego hotelu, resortu itp. ograniczony jest od reszty tamtejszego świata tak jakby niewidzialną linią, której beachboysi w żaden sposób nie próbują nawet przekroczyć. Ale wystarczy wychylić kawałek stopy poza tą umowną linię lub udać się w stronę plaży, a natychmiastowo jest się atakowanym przez nachalnych, lokalnych sprzedawców :-( Nie zmienia to jednak faktu, że plaże były cudowne i nie żałuję ani minuty spędzonej w tamtej części świata.

  7. Aneta pisze:

    Wspaniale się to czyta! A zdjęcia pomagają przenosić się w miejscu i czasie:)

  8. Wojtek pisze:

    Wiesz, czy ta opisana przez Ciebie najstarsza świątynia z XV wieku stoi tak niewzruszona od ponad 500 lat, czy była po prostu niszczona i odbudowywana na tym samym miejscu?

    Napisałaś, że mury i ołtarz są z czasów portugalskich, ale nie wyglądają chyba na tyle solidnie aby przetrwać aż taki długo czas – zaintrygowało mnie to :D

    • Ewa pisze:

      Z tego, co wiem, są oryginalne. Zrobione z bardzo wytrzymałej i twardej skały koralowej i tylko odmalowywane co jakiś czas. Dach zrobiony z liści palmowych trzeba wymieniać, ale mury ponoć są oryginalne.

  9. Ania pisze:

    Kenia jest kusząca, chociaż chyba bardziej interesuje mnie Tanzania z Zanzibarem. Suszone mango jadłam, bardzo dobre, można kupić w niektórych sklepach ze zdrową żywnością natomiast mam wątpliwości czy smakuje tak dobrze jak te które jadłaś na miejscu. Wschód słońca przepiękny, świetne zdjęcie! :)

  10. Skąd tam tyle Włochów? Mogę wiedzieć w jakim hotelu się zatrzymałaś, poleciłabyś go? Zdjęcie wschodu słońca sprawia, że mam ochotę tam zaraz jechać :)

  11. ras dashen pisze:

    Malindi to wspaniałe miejsca. Miałem okazję czytać o tym kenijskim miasteczku w niejednym miejscu, lecz ten wpis jest szczególnie dobry. Pozdrawiam i liczę w przyszłości na coś o Mombasie lub innym mieście w tamtych rejonach :P
    W wolnej chwili zapraszam do odwiedzin ( http://drapiacchmury.blog.pl/ )

  12. Eleni pisze:

    Suszone mango- poezja smaku:):)

  13. Jadwiga pisze:

    Witam
    Wybieram sie do Keni..ta podróż to spelnienie marzen, nie znam angielskiego .tylko niemiecki no i Polski.Wiem Jak ciezko jest Bez języka. Zrezygnowac z podróży? Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!