Ku słoweńskiemu wybrzeżu, czyli dzień w wakacyjnym nastroju

Żar leje się z nieba, choć to dopiero początek maja. Temperatura jest wyraźnie wyższa, niż w Lublanie. Dlatego spacer po Piranie rozpoczynamy od porcji przepysznych, włoskich lodów. Lodziarnia znajduje się przy porcie, zaraz obok Rynku Tartiniego – głównego placu miasta. Ze schłodzonymi przysmakami w ręku ruszamy na podbój Piranu. Spacer kończymy natomiast w niewielkim barze nad morzem, popijając orzeźwiający, włoski drink hugo na bazie prosecco. Zachwycone miastem, relaksujemy się przy szumie fal rozbijających się o nabrzeże i krzykach mew, wystawiając twarze do słońca. Choć jadąc do Słowenii nastawiałyśmy się z Evi głównie na intensywne zwiedzanie, to tego dnia czuję się jak na klasycznych wakacjach!

Piran

Z Lublany, będącej naszą bazą wypadową, do Piranu można bez problemu dojechać wynajętym samochodem albo autobusem. My jednak decydujemy się na udział w zorganizowanej wycieczce i powiem szczerze, że to doskonały pomysł. Mamy szczęście, bo nasz przewodnik Sanjin z agencji Roundabout to prawdziwy pasjonat! Widać to już od samego początku, gdy zbieramy się naszą małą grupką w minibusie, a on zaczyna zasypywać nas ciekawostkami i żartami. Zasłuchana w jego opowieści nawet nie zauważam, kiedy docieramy do jaskiń Szkocjańskich, które stanowią nasz pierwszy przystanek w drodze na wybrzeże.

Jaskinie Szkocjańskie

Jaskinie są fenomenalne! Pisałam już wcześniej o tym, że początkowo nie spodziewam się widoków, jakie czekają w drugiej części jaskini, dlatego po przejściu przez wąski przesmyk aż przystaję z zachwytu. Takiej przestrzeni pod ziemią nie widziałam chyba nigdy wcześniej! Pod koniec zwiedzania przewodnik pokazuje nam formacje naciekowe o ciemnobrązowym kolorze. Ich kolor wynika z dużej zawartości rudy żelaza w okolicznej glebie, którą nazywa się tutaj terra rosa – czerwona ziemia. Sanjin żartuje, że lokalne wino ma swój początek właśnie pod ziemią. Uprawia się tutaj szczep refosco, z którego powstaje bogate, intensywne w smaku wino teran o ciemnobordowej, niemalże czarnej barwie. Podobno najlepiej smakuje ono, gdy jest jeszcze młode. Ten sam szczep posadzony na innym podłożu da zupełnie inne wino.

Wino teran

Drugi postój na trasie zaplanowany jest w niewielkiej wsi Lokev. Sanjin zwraca nam uwagę na grube, kamienne mury domostw, które stanowią ochronę przed przenikliwym, zimnym wiatrem w porze zimowej. Zaglądamy do knajpki o nazwie Muha, gdzie możemy spróbować nie tylko lokalnego wina, ale też wytwarzanego w okolicy słoweńskiego Krasu szynki wieprzowej solonej i suszonej na wietrze, zwanej pršut. Produkcja takiej szynki trwa z reguły co najmniej rok – tyle czasu potrzeba, by odpowiednio została zakonserwowana i nabrała apetycznych aromatów. Siadamy przy stole, na którym po chwili pojawia się oliwa, kosz ze świeżym chlebem i talerz oliwek. Przed każdym z nas właściciel stawia sporą porcję szynki i miejscowego sera, a także kieliszek na wino lub wodę. Wszystko smakuje obłędnie!

Pršut

Posileni, ruszamy dalej w kierunku wybrzeża. Zanim jednak tam dotrzemy, mamy w planie jeszcze jeden przystanek w miejscowości Lipica, której nazwa pochodzi od rosnących w okolicy lip. Słynie ona z hodowli koni lipicańskich o charakterystycznej siwej maści. Co ciekawe, konie te rodzą się ciemne, dopiero z wiekiem ich sierść jaśnieje. Stadninę w Lipicy założono pod koniec XVI wieku, a rasę lipicańską wyhodowano tutaj krzyżując lokalne konie zwane Karster z końmi hiszpańskimi. Zatrzymujemy się, by podejrzeć pasące się na trawie zwierzęta. Nie znam się na koniach, ale te wyglądają na dość dumne, wyniosłe zwierzęta. Są piękne.

Koń lipicański

Lipica jest naszym ostatnim przystankiem w drodze na wybrzeże. Słoweńska riwiera ma zaledwie czterdzieści siedem kilometrów długości. Od południa graniczy z Chorwacją, od północy wcina się tutaj ziemia włoska. Kiedy patrzymy na mapę, wydaje się, że Włochom nie zaszkodziłoby oddać Słowenii kawałeczek lądu z Triestem, wrzynający się jak ostrze na południe. Jednak po wojnie zdecydowano, ze Triest zostanie na terenie Włoch, gdyż znajdował się tam ważny port. Sanjin mówi, że dzisiaj Słoweńcy nie czują urazy do Włochów z powodu Triestu. Twierdzi, że we włoskim mieście nie ma dążeń do przyłączenia okolicy do Słowenii, a w samej Słowenii, w okolicy Piranu, nie ma problemów z koegzystencją Słoweńców i Włochów. Włoski jest tu drugim językiem urzędowym, a Włosi mogą posyłać swoje dzieci do włoskich szkół.

Stojąc na poboczu drogi w punkcie widokowym, gdzie zatrzymujemy się, by spojrzeć z góry na Izolę, jedną z nadmorskich miejscowości w Słowenii, zastanawiam się, czy bardzo musiałabym wytężać wzrok, by dostrzec Włochy na północy albo Chorwację na południu. Sama Izola jest drugim po Piranie najważniejszym ośrodkiem na słoweńskim wybrzeżu. Jej nazwa pochodzi od włoskiego słowa isola, które oznacza wyspę. Kiedyś bowiem Izola położona była na wyspie, jednak około dwustu lat temu zburzono mury otaczające miasto, a gruz użyto do budowy połączenia wyspy ze stałym lądem.

Izola

Droga z Izoli prowadzi nas już bezpośrednio do uroczego Piranu. Miasto przez wieki przechodziło z rąk do rąk, a rządone było po kolei przez: Imperium Rzymskie, Bizancjum, Słowian, Republikę Wenecką, Austriaków, Francuzów, Królestwo Włoskie, znowu Austriaków, Włochów, aż wreszcie znalazło się w granicach Słowenii. Z tego wszystkiego to Wenecja pozostawiła po sobie najwięcej śladów i do dzisiaj mówi się, że architekturą i wyglądem Piran przypomina to włoskie miasto. Brakuje tylko kanałów. Jest za to wieża, będąca kopia słynnej weneckiej Campanile, stojącej przy placu świętego Marka. Co ciekawe, pirańska wieża jest starsza od weneckiego oryginału. Jak to możliwe? W 1902 roku Campanile zawaliła się i została odbudowana dziesięć lat później.

Piran

Zwiedzanie Piranu zaczynamy od wejścia na mury miejskie. Choć Sanjin początkowo radzi, by dla ładnych widoków wspiąć się na wieżę, spytany o mury odpowiada, że rzeczywiście stamtąd widok jest jeszcze lepszy. Musi być lepszy, skoro widać wówczas nie tylko cały trójkątny półwysep pokryty kamienicami z czerwonymi dachami, ale też samą katedrę z dzwonnicą. Budowę murów miejskich ukończono w XVI wieku. Kilka z ośmiu istniejących wówczas wież została odrestaurowana, a przez jedną z nich można wejść na górę. Wstęp na mury kosztuje jedynie dwa euro, a spacer pod górkę wcale nie jest uciążliwy, nawet w pełnym słońcu!

Piran

Obejrzawszy miasto z góry, ruszamy w kierunku katedry świętego Jerzego. Jej budowę rozpoczęto w XII wieku, a ukończono dwieście lat później. W 1344 roku, w dniu świętego Jerzego, została poświęcona i to właśnie ten święty stał się jej patronem. XVII wiek przyniósł przebudowę świątyni w stylu barokowym. Zatrzymujemy się pod dzwonnicą, rozważając czy warto wchodzić na górę. Jednak już z tego miejsca widok na miasto jest wystarczająco ładny, a uznajemy, że panoramy z murów miejskich nic nie przebije, więc odpuszczamy sobie wizytę na szczycie wieży.

Piran

Zamiast tego postanawiamy spróbować zgubić się w labiryncie wąskich, zacienionych uliczek Piranu. Starówka jest malutka, więc wydaje się to być nie lada wyzwaniem. Ruszamy przed siebie, schodząc kamiennymi schodami w dół ku brukowanej uliczce. Kamienice upakowane są dość ciasno wokół siebie, a przejścia pomiędzy nimi wyglądają tak uroczo, że nie mogę sobie odmówić przyjemności zajrzenia w niemal każdy zakamarek.

Piran

Rzeczywiście, gdyby znajdowały się tu kanały, można byłoby sobie wyobrazić, że znajdujemy się w Wenecji. Piran nigdy nie stawiał oporu pod weneckim panowaniem, dlatego republika dobrze traktowała to miasto. Mogło się ono rozwijać bez większych przeszkód. Uwielbiam tego typu miasteczka, gdzie nieregularna zabudowa i wijące się wokół niej uliczki oferują mnóstwo ładnych miejsc po drodze!

Piran

W labiryncie uliczek nie gubimy się jednak na długo. Wkrótce dochodzimy do samego końca półwyspu, znanego jako przylądek Madona lub Piránska Púnta. Otaczający go podwodny świat znajduje się pod ochroną i stanowi rezerwat przyrody ze względu na różnorodność występującej tu fauny i flory. Na przylądku stoi latarnia morska i niewielki kościółek.

Piran

Siadamy na chwilę na ogromnych kamieniach usypanych dookoła koniuszka półwyspu. Dopiero teraz zauważam, że niektóre z tych kamieni zostały wyrzeźbione tak, by przypominać różne morskie stworzenia – od ryb, przez delfiny, aż po syrenkę. Muszę przyznać, że z każdą minutą Piran podoba mi się coraz bardziej!

Piran

Do głównego placu, zwanego Rynkiem Tartiniego na cześć pochodzącego z Piranu kompozytora, Giuseppa Tartiniego, idziemy wzdłuż nabrzeża. Ulokowało się tu sporo knajpek i barów, a każdy z nich wygląda wręcz na stworzony do tego, by usiąść przy stoliku i coś zamówić. Kierując się rekomendacjami naszego przewodnika, idziemy do ostatniego z nich, tego najbliżej portu, gdzie delektujemy się orzeźwiającymi drinkami.

Piran

Ciekawa jest historia Rynku – w jego miejscu dawniej znajdował się wewnętrzny dok dla mniejszych łodzi rybackich. Wraz z rozwojem miasta, powstawały nad nim kolejne budynki, a w wodzie lądowały coraz mniej przyjemnie pachnące ścieki. Z tego względu w 1894 roku zdecydowano się zasypać dok i utworzyć w jego miejscu spory plac. Dzisiaj małe łódki cumują w porcie zaraz obok.

Piran

Na placu ponownie spotykamy się z naszym przewodnikiem, by w grupie ruszyć z powrotem do Lublany. W drodze powrotnej zaplanowany mamy jeszcze jeden przystanek u stóp przepięknego zamku Predjama. Sanjin po raz kolejny zasypuje nas ciekawostkami o tej budowli, a ja nie mogę się napatrzeć na twierdzę, która wygląda, jakby przyklejono ją do skały. To ostatni punkt programu wycieczki, wieczorem wracamy do Lublany, z głowami pełnymi wrażeń i aparatami pełnymi zdjęć!

Zamek Predjama

Na wycieczkę Tajemnice Krasu i Wybrzeża wybrałam się na zaproszenie agencji Roundabout, która ma w swojej ofercie także inne wycieczki po Słowenii. Są one prowadzone w małych grupach przez doświadczonych przewodników. Zdecydowanie warto rozważyć skorzystanie z ich oferty!

Jeśli wybieracie się do Słowenii, zajrzyjcie też do wpisu, gdzie zebrane są ważne i przydatne informacje praktyczne, między innymi o tym, jak poruszać się po Lublanie, jak i co zwiedzić w Słowenii i jakie są koszty wyjazdu.

Jak podoba się Wam słoweńskie wybrzeże i Piran? Macie jakieś swoje ulubione, małe nadmorskie miasteczka?

Ewa

Cieszę się, że tu jesteś! Mam nadzieję, że spodobał Ci się i zaciekawił ten wpis. Jeśli tak, to będzie mi niezmiernie miło, gdy klikniesz Lubię to, dodasz +1 i podzielisz się wpisem ze znajomymi albo dołączysz do dyskusji! To dla mnie ważne, bo pokazuje, że warto dalej pisać. Masz uwagi, komentarze, pytania? Nie wahaj się, napisz! Cieszę się z każdego sygnału od Ciebie! Dziękuję :)

- Ewa a

Przeczytaj też...

50 komentarzy

  1. JoAsia pisze:

    Przepiękne zdjęcia, cudne miejsca! A jedzonko… Ja wybrałam się nad Bałtyk i siedzę w pokoju bo sztorm. A tak tęskniłam za słońcem. Mam je przynajmniej na Twoich zdjęciach.

  2. Bielecki.es pisze:

    Niesamowite miejsca i niesamowite lokalne potrawy połączenie, które zwala z nóg. ;)

  3. Uwielbiam Piran, dla mnie to też jedno z ulubionych miast

  4. KasiaN pisze:

    Byłam tylko raz na słoweńskim wybrzeżu i powiem szczerze – zawiodłam się. Ale!!! Nie widziałam Piranu!!!! Pojechałabym tam jeszcze dziś!

  5. Justyna pisze:

    Słowenię odwiedziłam raz – kilka lat temu spędziłam tam tydzień, ten maleńki kraj totalnie mnie oczarował! We wrześniu jadę znowu, ale niestety tylko przejazdem, więc planuję przestudiować Twój przewodnik “co i jak” bo chciałabym wykorzystać te kilka godzin postoju na maxa!

  6. Anita pisze:

    Bardzo smacznie tu dzisiaj u Ciebie! Boszz jak ja żałuję, że w Słowenii spędziłam tylko 4dni.Nawet nie zdążyłam zasmakować jej w 1%. Chyba czas tam wrócić i poznać ją głębiej :-)

  7. No to fru pisze:

    Bardzo spodobał mi się zamek Predjama. W sumie jego nazwa “na ucho” skłania mnie do zastanowienia, czy skrywano w jamie za zamkiem jakieś skarby ;)

    • Ewa pisze:

      Jestem pewna, że skrywano :)

    • paula pisze:

      Właścicielem zamku był Erazm Lueger, król złodziei, który rabował w okolicznych wsiach i potem chował się w zamku. Zamek był nie do zdobycia z zewnątrz, ale za to miał tajemne przejście przez jaskinię, przez które Erazm wychodził na zewnątrz i przynosił łupy. Erazm został pokonany dopiero wtedy, gdy jeden z jego sług zdradził go wskazując zapaloną świeczką miejsce gdzie są najcieńsze mury zamku (czyli miejsce gdzie król chodzi piechotą).

  8. Nadia pisze:

    Słowenia to jedno z moich ulubionych miejsc w Europie. Ciesze sie, że coraz więcej osob ma szanę podziwiać to piękno :)

  9. Marcin W pisze:

    Absolutnie bajeczne klimaty, które sprawiają, że chce się władować w samochód i ruszyć tam choćby na krótki urlop! :)

  10. Anna pisze:

    Wow, ten zamek wygląda niesamowicie! Uwielbiam odkrywanie nowych krajów i zwiedzanie pięknych miejsc na całym świecie.

  11. Marta pisze:

    Upały od jakiegoś czasu znoszę coraz gorzej (chyba norweszczeję ;), ale drink hugo i włoskie lody zazwyczaj pomagają w takiej sytuacji. Dla takich widoków jak na zdjęciach byłabym jednak w stanie znieść dużą ilość słońca. ;)

    • Ewa pisze:

      No ładnie, ale za to na pewno zimy znieść coraz łatwiej! Ja sama nie przepadam za przesadnymi upałami, ale te w maju w Piranie nie były aż takie dokuczliwe ;)

  12. O Słowenii myślę już od bardzo dawna i chyba najwyższy czas zebrać tyłek i zacząć organizować wyprawę. Krajobrazy genialne i mam wrażenie, że panuje tam bardzo fajny klimat :) Pięknie….. :)

    • Ewa pisze:

      Zdecydowanie czas najwyższy! Ja nie spodziewałam się takiego zachwytu, więc dla mnie to była bardzo miła niespodzianka :)

  13. Olka pisze:

    Część z opisanych przed Ciebie miejsc mogłam już oglądać na fotografiach moich rodziców. Oni już tam byli, a podróż do Słowenii wciąż przed nami. Póki co znów e planach BiH, Albania, Czarnogóra i Serbia ;)

  14. Gadulec pisze:

    Narobiłaś mi ochoty na te wszystkie pyszności, drinka hugo i w ogóle wyjazd na Słowenię! To taki mały i piękny kraj, uwielbiam do niego wracać :) Dobrze, że jest coraz częściej doceniany przez Polaków i ogólnie turystów. A Piran z chęcią odwiedzę kiedyś ponownie!

  15. No to fru pisze:

    Widok Piranu z murów miejskich jest obłędny. Sama chętnie zobaczyłabym Predjamę. Już drugi raz trafiam na ten zameczek i coś mi w środku podpowiada: jedź, zobacz na własne oczyska.

  16. Sarmata pisze:

    Piękna pocztówka z wakacji :-)

  17. Piotr pisze:

    Słowenia chodzi mi od dawna po głowie, ale co zrobić że nie jest na wschodzie? A na południe dużo ciężej mi się zebrać :PP Ale muszę przyznać że czyta się o niej ciekawie, a zdjęcia rozbudzają wyobraźnię… Może, za jakiś czas się uda… :)

  18. Jak smacznie i pięknie. Bardzo mi się podoba!

  19. Dużo zwiedzania i dużo informacji. Chyba bardzo napięty grafik miałyście, co? Ja chyba na dłużej bym siè zatrzymał tam, gdzie serwują teran. (-:,

  20. Marcin pisze:

    W pierwszym dniu mojego przechodzenia na weganizm, widzę, że będzie mi trudno czytać relacje podróżnicze. Przewijam, czytam, a tu pyszności, od których musze stronić. Na szczęście nie muszę stronić od pięknych widoków. Swoją drogą, dlaczego na zdjęciach jest tak mało ludzi w tak pięknych miejscach?

    • Ewa pisze:

      Dlatego, że mam sporo cierpliwości i czekam, żeby mi ludzie nie zasłaniali pięknych miejsc :) Nawet w popularnych turystycznie miastach da się zrobić zdjęcia bezludne…

  21. Katarzyna pisze:

    Wow, wygląda naprawdę świetnie, zachęciłaś mnie do wyjazdu w to miejsce. Chociaż na weekend , a daleko wcale nie mam ;) Mam nadzieję, że do końca wakacji jeszcze się uda.

  22. Magda pisze:

    wow, jak pięknie! muszę się tam wybrać, widać, że warto :)

  23. Aleksandra pisze:

    To jest właśnie region, który ogromnie chciałabym odwiedzić. Ciągle myślę tylko, kiedy uda mi się wcisnąć go w moją listę miejsc do odwiedzenia.

  24. Kasia pisze:

    Pyszności na tym talerzu :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*Pola wymagane. Adres e-mail nie zostanie opublikowany. Ostatnio pojawia się bardzo dużo spamu i mój filtr czasem się gubi. Jeśli nie jesteś spamerem, a Twój komentarz nie ukazał się, daj mi o tym znać mailowo. Kontakt znajdziesz tu. Dziękuję!